Wydawać by się mogło, że wszystko jest na swoim miejscu. A jednak życie pokazuje, że nie zawsze ta „nowość samoświadomości”, w dużej mierze prowadząca do odcięcia się od korzeni chrześcijańskich, oznacza autentyczny postęp. Bardzo często przyjmuje ona postać regresu. A to, co jest źródłem uświęcenia, mądrości i szczęścia, a więc osobowa relacja z Bogiem, budowana przez modlitwę i życie sakramentalne, często jest lekceważona. Trzeba przyznać, że „nowy człowiek”, którego świat dziś kreuje, nie zawsze wykazuje się mądrością. Często pod szczytnymi hasłami: wolności - rozumianej jako swawola, życie bez zasad; tolerancji - pojmowanej jako konieczność zaakceptowania postaw, które w swej istocie zawierają nienormalność; religijności - która w wielu przypadkach nie ma nic wspólnego z Bogiem, a raczej ze złym duchem, polegającej na szukaniu obcych duchowości, otwieraniu się na moce i energie, w rozumieniu niektórych posiadających większy wpływ na życie niż Bóg, propagowana jest głupota i powrót do pogaństwa. Wielu dziś zatraciło swoją tożsamość, określającą człowieka jako mężczyznę i kobietę, z całą głębią piękna tkwiącą w różnorodności. Wielu zatraciło tożsamość, która czyni człowieka koroną stworzeń i dzieckiem Boga, obdarowanym nieśmiertelnością. Pozwalamy również na profanację w sobie świątyni Ducha Świętego. Skutki tego zatracenia zauważa św. Paweł w Liście do Rzymian: „Podając się za mądrych, stali się głupimi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka…”. (Rz 1, 22-23). Człowiek, który traci swoją tożsamość, a wraz z nią wiarę w Boga, zaczyna wierzyć w każdą bajkę noszącą w sobie namiastkę duchowości i coraz bardziej staje się poganinem, nie posiadającym duchowej łączności z Kościołem i pragnącym, aby Kościół nie prowadził duszpasterstwa poruszającego sumienia, a był jedynie „organizacją usługową”, by w swoim przepowiadaniu cukierkował pojęcie Boga, pomijając mówienie o konsekwencji grzechu, o wieczności, o możliwości bycia potępionym w przypadku uporczywego trwania w grzechu…
Być może nadszedł już czas, aby każdy, kto został obdarowany godnością chrześcijanina, odczuł pragnienie przeżycia odnowy duchowej, stając się „nowym człowiekiem”, nie w pojęciu „nowości” tego świata, ale odkupionym przez Chrystusa, by poczuł potrzebę odbudowania wewnętrznej świętości, którą otrzymał na chrzcie świętym. „Słyszeliście przecież o Nim i zostaliście pouczeni w Nim, że - co się tyczy poprzedniego sposobu życia – trzeba porzucić dawnego człowieka, który ulega zepsuciu na skutek zwodniczych żądz, odnowić się duchem w waszym myśleniu i przyoblec się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości”. (Ef 4, 21-24). Może takiej duchowej przemiany potrzebuje i Twoje serce? Aby ta odnowa mogła nastąpić, potrzebujemy ponownego zachwytu nad Osobą Jezusa Chrystusa, nowego piękna w naszym przeżywaniu Eucharystii i innych sakramentów, które opakowaliśmy w „szary papier” przyzwyczajenia, formalizmu i bylejakości. Potrzeba otwarcia się na moc Ducha Świętego, który nawet z największego Twojego życiowego chaosu, może wyprowadzić nadprzyrodzony porządek miłości i uzdrowić Twoje serce. Potrzeba odnowy w nas wiary w to, że Chrystus jest Emmanuelem - „Bogiem z nami”, każdego dnia szepczącym do naszych serc słowa prawdy i pokrzepienia, w momencie, gdy refleksyjnie pochylamy się nad Bożym Słowem.
Musimy przyznać, że dziś żyjemy w pewnym amoku, wprzęgnięci w kierat codzienności, przytłoczeni problemami, drżący o jutro, pozbawiani w sposób zaplanowany i systematyczny ostoi wartości, gdy na naszych oczach niszczy się autorytet Kościoła, próbując wydrzeć prawdę o tym, że mimo grzeszności jego członków, jest On święty świętością Chrystusa. Coraz bardziej paraliżuje nas lęk i dopadają nerwice. Ten odczuwalny amok sprawia, że duchowe toksyny dopadają naszych serc i umysłów, że coraz trudniej znajdujemy sens życia, a szatan zbiera obfite plony uwikłanych w grzech i poranionych serc ludzi młodych i starszych, wpędzanych w rozpacz i poczucie bezsensu istnienia. Dzisiejszy problem człowieka nie dotyczy tylko kwestii społecznych i materialnych. W większej mierze dotyczy on duchowej płaszczyzny, pojmowania tożsamości dziecka Bożego oraz trudności w odpowiedzi na pytania: kim jestem? Po co żyję?
Nowy Rok Kościelny, który rozpoczęliśmy Adwentem w niedzielę 2 grudnia, przeżywamy pod hasłem: „W mocy Ducha Świętego”. Chciejmy go przeżywać pod kątem odnowienia w nas świątyni Ducha Świętego, którą powinno być serce każdego ochrzczonego człowieka. Czyż Chrystus nie powiedział, że mamy najpierw troszczyć się o Jego Królestwo w naszych sercach, a wszystko inne będzie nam dodane? (Mt 6, 33). Może więc warto w tym czasie Adwentu zerwać z bylejakością w naszym podejściu do spraw wiary, zerwać ze „starym człowiekiem” w nas i odnaleźć w sobie to światło, którym zostaliśmy oświeceni, gdy Bóg powołał nas z miłości do istnienia. Czyż wiatr nie dlatego wieje nam ciągle w oczy, czy nie dlatego mamy wiecznie pod górkę, że niewiele mamy wspólnego z życiem uświęcanym obecnością Ducha Świętego?
Zatroszczmy się o świątynię Ducha Świętego w nas, a nasze sprawy i trudności, będą dotknięte Bożą mocą.